niedziela, 22 stycznia 2012

Grecja, Pantaleimonos 2007 [cz. 2]

Wreszcie dostrzegłyśmy na horyzoncie duży, biały budynek. Jechaliśmy właśnie w jego kierunku. Wyglądał bardzo przyjemnie. Nie miałam wątpliwości, że jest to hotel – dwa rzędy balkonów, duży oszklony taras, dach z czerwonej dachówki, palmy wzdłuż drogi i duży napis „Athina Palace”. Zastanawiający był jedynie fakt, co robi wielki hotel na takim totalnym pustkowiu? Wokół bielonego ogrodzenia okalającego budynek pasły się stada kóz.

Zaczęłam się śmiać. Kaja tak samo. Byłyśmy wykończone. Spędziłyśmy ponad 30 godzin w autokarze, niewiele spałyśmy tej nocy, ale najbardziej zmęczyło nas czekanie w upale przed biurem podróży. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze stres związany z wydarzeniami tego przedpołudnia. Ale teraz zbliżałyśmy się do hotelu! A to oznaczało dostęp do łazienki, łóżka i jedzenia. Hura!


Stado kóz w drodze do hotelu.

Dziwna postać, kierująca naszym vanem powoli okrążyła hotel. Zatrzymaliśmy się przy tylnym wejściu. Wyskoczyłyśmy z samochodu na żwirowy podjazd. Wszystkie emocje w połączeniu z osłabieniem organizmu sprawiły, że miałam nogi jak z waty. Weszłyśmy przez drewniane drzwi za naszym kierowcą. Po lewej stronie znajdowała się klatka schodowa. Poszliśmy na wprost, aż do dużego hallu wyłożonego jasnymi kafelkami.

To co działo się przez następne kilka godzin, istniało jakby poza moją świadomością. Wszystko toczyło się tak szybko, że mój niewyspany umysł rejestrował to z pewnym opóźnieniem.

W hallu pojawiły się dwie kobiety – okrągła czarnowłosa i chuda blondynka. Piszczały głośno z radości – jedna po grecku, a druga po polsku. Zrozumiałam, że cieszyły się z naszego przyjazdu. Pamiętam, jak Polka-blondynka wykrzyczała coś w stylu: „Wreszcie przysłali nam jakąś pomoc! Tyle razy ich o to prosiłam!”. W momencie pociągnęła nas za sobą w przeciwległą stronę pomieszczenia, ku drewnianej ladzie. Niemalże biegiem wpadłyśmy do wąskiego korytarza, który się za nią znajdował. Wprowadziła nas do małego pokoju z dwoma piętrowymi łóżkami mówiąc, żebyśmy zostawiły tu swoje bagaże bo jesteśmy potrzebne w kuchni. „Jest zmiana turnusu i mamy urwanie głowy!” – argumentowała. Popatrzyłam na Kaję. Była tak samo zaskoczona jak ja. Zaczęłam tłumaczyć, że chciałybyśmy się umyć bo jechałyśmy całą noc , ale nie dała mi skończyć. „Przyjechały panienki z Polski…” śmiała się. „Do pracy przyjechałyście! Umyjecie się później bo teraz jesteście potrzebne w kuchni!”.

Nie skorzystałyśmy z łazienki, nie zjadłyśmy nic, nie umyłyśmy nawet rąk. Zostałyśmy zaciągnięte do kuchni w takim stanie, w jakim przyjechałyśmy. Może powinnyśmy się wtedy zbuntować i postawić na swoim? A może blondynka miała rację – byłyśmy wrażliwymi dziewczynkami nieprzystosowanymi do pracy? Nie wiem. Pamiętam tylko, że byłam wtedy zmęczona jak nigdy przedtem. Nie ogarniałyśmy do końca tego, co działo się wokół nas. Chyba bałyśmy się powiedzieć „nie”, był to przecież nasz pierwszy dzień w pracy.
Poszłyśmy do kuchni.

Zastałyśmy tam kierowcę vana i tą okrągłą Greczynkę z hallu. Rozmawiali o czymś w swoim języku. Polka podała nam naczynia z jedzeniem – jakaś zupa, ziemniaki, dwa rodzaje surówek i mięso. Miałyśmy to wnieść do jadalni i nakładać na talerze gości, którzy już się niecierpliwili za drzwiami. Było upalnie. Para z gorącego jedzenia buchała nam w twarze. Robiłyśmy to co Polka – porozkładałyśmy dania na stole w jadalni i nakładałyśmy porcje na talerze gości hotelowych. Pracowałyśmy szybko bo kolejka po jedzenie była długa. Między jednym a drugim talerzem patrzyłam w twarze tych ludzi. Mieli ciemną karnację i czarne włosy. „To Rumuni. Tu przyjeżdżają tylko wycieczki z Ruminii.” – wyjaśniła mi blondynka. Jeden z nich zwrócił mi uwagę, że mam rozpuszczone włosy, a to niedozwolone u osób pracujących w kuchni. Krew się we mnie zagotowała ze złości. Gdybym miała siłę, wykrzyczałabym mu w twarz, że mam również nieumyte ręce po 30-godzinnej podróży!

Po lunchu musiałyśmy pozbierać brudne naczynia, wrzucić resztki niedojedzonego jedzenia do specjalnego worka, umyć talerze w gigantycznym zlewie i powkładać je do wyparzarki.
W tym czasie w kuchni zebrał się cały personel – Polka, Greczynka, kierowca oraz chudy mężczyzna z wąsami, Tadeusz, mąż polki. Porozdzielali między sobą resztę jedzenia z półmisków i usiedli w jadalni. W ten sposób dowiedziałyśmy się jak wygląda nasze wyżywienie. Wyjaśnili nam, że śniadania i kolacje możemy sobie robić z tego, co znajdziemy w kuchni, a na obiad mamy to, co zostanie z lunchów dla gości. A ponieważ zostało niewiele to panowała zasada kto pierwszy, ten lepszy!

Mycie naczyń nie szło nam tego dnia najlepiej. Zdenerwowana Polka ostrzegła, że jeśli będziemy to robić tak wolno, to nie zdążymy przed kolacją. Nie wdawałyśmy się z nią w zbędne dyskusje.

W końcu udało nam się dostać do naszego pokoju. Niewiele rozmawiałyśmy. Znalazłyśmy łazienkę, każda z nas wzięła długi prysznic i poszłyśmy nad morze. Musiałyśmy. Emocje w nas kipiały. Chciałyśmy swobodnie porozmawiać, zadzwonić do domu.

Oczywiście, okazało się, że nad morze mamy długą drogę. Po wyjściu z hotelu kierowałyśmy się instynktownie tam, gdzie przypuszczałyśmy odnaleźć brzeg. Całą drogę przegadałyśmy. Słońce już zachodziło.

Piasek na plaży był szary i szorstki. Może sprawiał takie wrażenie bo nie oświetlało go już silne greckie słońce? Rozłożyłyśmy ręczniki i zadzwoniłyśmy do naszych domów. Opowiedziałyśmy rodzicom dokładnie to, co czułyśmy wprawiając ich w niemały strach o nasze zdrowie, a nawet życie! Zmęczenie dało nam się we znaki. Obie byłyśmy tak samo skłonne do płaczu i zdenerwowane.

Ustaliłyśmy plan działania. Jego pierwszym założeniem było dowiedzieć się jak najwięcej o naszych nowych warunkach pracy i ewentualnej możliwości powrotu do domu. W razie potrzeby miałyśmy jechać do biura w Leptokarii i poprosić o zmianę miejsca pracy. Zrobiło się ciemno i musiałyśmy wracać do kuchni – pomóc przy kolacji.

Nie wiedziałyśmy jeszcze jak będzie wyglądał nasz plan dnia. Nie wiedziałyśmy też, że w te okolice nie kursują żadne autobusy.

piątek, 20 stycznia 2012

Grecja, Pantaleimonos 2007 [cz. 1]





















Wyjazd do Grecji planowałyśmy dosyć długo – Kaja i ja. Przez całe trzy lata liceum, siedząc razem w ławce, marzyłyśmy o tym, żeby wspólnie wyjechać do pracy w jakieś w ciepłe miejsce. Udało się kiedy byłyśmy na pierwszym roku studiów. Wyjazd załatwiła nam znajoma pani, która ma biuro podróży i duże możliwości. Zaoferowała nam płatne praktyki w Leptokarii - małym greckim miasteczku, gdzie miałyśmy pracować cztery godzinny dziennie w hoteliku blisko plaży. Wynagrodzenie nie miało być duże, ale za to podróż, wyżywienie i nocleg opłacał nam pracodawca. Mogłyśmy tam zostać ile chciałyśmy. Jak dla nas – ideał! Zapowiadało się wspaniale! Właśnie na takie samodzielne wakacje czekałyśmy od dawna.

Zaczęło się niepozornie. Dwa tygodnie przed wyjazdem wyszło na jaw, że paszport Kaji jest nieważny. Bez niego nie miała szans przejechać autokarem przez pół Europy. Zdenerwowałyśmy się nie na żarty. To był cud, że udało jej się telefonicznie przyspieszyć wydanie paszportu. Nie wnikałam ile razy dziennie dzwoniła do urzędu. Wystarczył mi fakt, że dzień przed wyjazdem miała go w ręce. Może ten nieważny paszport to był jakiś znak?

Autokar odjeżdżał z Katowic w sobotę, 21 lipca. Moi rodzice odwieźli nas tam z samego rana. Pamiętam, że niebo nad Śląskiem było niebiesko-różowe. Na miejscu zbiórki, czekała na nas druga niespodzianka. Naszych nazwisk nie było na liście pasażerów! Pani w czerwonych okularach, która podała się za opiekuna wycieczki, odmówiła zabrania nas „na pokład”. Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Ponownie pomógł nam telefon. Wspólnie zadzwoniliśmy do właścicielki biura podróży, która przepraszała, że zapomniała dopisać nasze nazwiska na listę podróżnych. Oczywiście, miejsca dla nas szybko się znalazły i chwilę później ruszyłyśmy w daleką drogę.

Niewiele pamiętam z podróży autokarem. Czas wlókł się dla mnie potwornie ponieważ byłam bardzo ciekawa tego, co miało czekać na nas w Leptokarii. Wyobrażałam sobie przyjemne, małe miasteczko nad morzem. Nie mogłam doczekać się nurkowania, leżenia na plaży, wieczornych wypadów do knajpki… Ciekawa byłam obowiązków, które miałyśmy pełnić w hotelu. Przez całą podróż czytałyśmy „Rozmówki greckie dla wyjeżdżających do pracy”. Byłyśmy niesamowicie szczęśliwe, wariowałyśmy z radości, że udało nam się wyjechać. W autokarze nauczyłyśmy się takich przydatnych zwrotów jak:
„Prepi na sas walo to ipotheto” („muszę panu podać czopek”) i „Prepi na skapso ligo to patoma” („muszę skuć trochę posadzki”).

Podróż wymęczyła nas jednak okropnie. Dwa dni i jedna noc w autokarze czynią człowieka lepkim, zmęczonym i ogólnie niezbyt świeżym. Najbardziej na świecie marzyłyśmy o tym, żeby się umyć i zjeść coś normalnego. Od przekroczenia granicy Greckiej upał stawał się coraz bardziej nieznośny.

Kiedy za oknami autokaru zobaczyłyśmy morze, zrobiło nam się dużo weselej. Jechaliśmy kilka kilometrów wąskimi drogami przez malutkie, zupełnie puste wioski nadmorskie. Wreszcie dotarliśmy do Leptokarii. Nie zawiodła mnie. Już z autokaru wiedziałam, że mi się podoba. Zatrzymaliśmy się między kramem z owocami, a grecką siedzibą naszego biura podroży. Nasz autobus zatarasował całą, wąską uliczkę. Pani w czerwonych okularach zwołała wszystkich pasażerów, którzy właśnie dziś rozpoczynali wspaniałe wakacje. My, jako jedyne, odłączyłyśmy się od grupy i poszłyśmy w kierunku biura gdzie mieli nas przyjąć na obiecane praktyki. Było samo południe. Powietrze było gęste i bardzo, bardzo gorące. Kleiło się do skóry i zatykało drogi oddechowe.

Ułożyłyśmy nasze walizki przy stoliku przed biurem i weszłyśmy do środka. Ogłuszył mnie panujący tam gwar. Pamiętam, jak jakiś młody chłopak powiedział nam płynną polszczyzną, że musimy poczekać i wybiegł z biura. Wszyscy pracownicy zajęli się wycieczką, która przyjechała razem z nami na wakacje. Usiadłyśmy więc i czekałyśmy. Udało nam się znaleźć odrobinę cienia.

Po jakimś bliżej nieokreślonym czasie wreszcie zrobiło się spokojniej i ponownie weszłyśmy do środka. Przy biurku siedział chudy grek, który poinformował nas lakonicznie, że musimy poczekać na kierowniczkę. A kiedy będzie kierowniczka? - zapytała Kaja. Niewiadomo, niedługo – odpowiedział. Wróciłyśmy do walizek i znowu ulokowałyśmy się w cieniu na nieokreślony czas. Upał, brak snu, łazienki i jedzenia coraz mocniej mnie osłabiał. Widziałam, że Kaja czuje się podobnie.

Nietrudno zgadnąć co było potem. Kierowniczka przyszła, wysłuchała nas i powiedziała, że nic nie wie na temat naszego przyjazdu do pracy. Nikt z Polski nie poinformował jej o tym, a poza tym nie ma wolnych etatów w swoich hotelach. Osłabłyśmy jeszcze bardziej. Kaja prowadziła z nią długą dyskusję, a ja zadzwoniłam do Polski. W efekcie, moi rodzice skontaktowali się z właścicielką biura w Polsce, która zadzwoniła do Grecji, żeby ponownie przeprosić za swój brak kompetencji. Zapomniała poinformować greckie biuro, że wysyła dwie polki do pracy! Nie potrafię powiedzieć ile czasu minęło do momentu, kiedy zdecydowano przydzielić nas do hotelu w innym miasteczku.

Pod biuro podjechał biały zdezelowany van, z którego wysiadała dziwna postać. Chuda, wysoka, w dżinsach dzwonach. Poruszała się jak mocno przypakowany facet. Długo spierałyśmy się później jakiej płci była ta postać. Tego dnia było nam wszystko jedno. Postać wskazała nam drzwi dając do zrozumienia, że mamy wsiadać. Co miałyśmy zrobić? Wsiadłyśmy.

Jechaliśmy długo.
Bardzo długo.
Przez polne wąskie drogi zarośnięte spalonymi przez słońce trawami. Nigdzie w koło nie było domów, bardzo szybko wyjechaliśmy z obszaru zabudowanego. Kilka razy zatrzymywaliśmy się, żeby przepuścić stado kóz, które leniwie pasło się przy drodze. Samochód piszczał i trzeszczał na każdej dziurze. Dziwna postać nie odzywała się do nas ani słowem i nie odpowiadała na nasze pytania. Byłyśmy mocno przestraszone. Przez moją głowę przelatywały dziwne myśli. Wywozili nas z miasteczka! Jechałyśmy trzeszczącym samochodem przez pustkowia. Nie miałyśmy zielonego pojęcia z kim jedziemy i gdzie. Nikt nie wiedział o naszym przyjeździe do pracy. Dziwna postać mogła nas porwać, wywieźć w nieznane. Miałyśmy dwa wyjścia – czekać albo uciekać. Nie miałyśmy siły na ucieczki.

Ciekawe co by było gdybyśmy wtedy uciekły?

środa, 18 stycznia 2012

początek

- Pamiętasz jak po kilku wegetariańskich dniach kupiłyśmy mięso na campingu w Fusinie?
Zapytała mnie Kaja.

- A pamiętasz jak uciekałyśmy z hotelu w Grecji w bagażniku zapchanego busika?
Odpowiedziałam jej natychmiast.


Momentami aż trudno mi uwierzyć, że przeżyłam tak niezwykłe podróże. O pamiętnym wyjeździe do Grecji spokojnie można by napisać książkę albo nakręcić niezły film. To były dwa tygodnie absolutnie nieprzewidzianych zdarzeń! Oczywiście, nie wszystkie wyjazdy obfitowały w takie przygody. Całe szczęście! Było też sporo poczciwego leniuchowania. Jednak każda podróż była niezwykła, bez względu na jej przebieg – spokojny czy z dreszczykiem emocji. Możliwość doświadczania obcej kultury będąc w jej centrum to jest zawsze niezwykłe przeżycie.

Myślę, że każdy kto lubi podróże czuje to samo co ja, ma taki sam sentyment do wspaniałych dni spędzonych w zupełnie innym miejscu na świecie. Wraca do nich wspomnieniami w wolnych chwilach. Pamięta zapachy tamtejszych miast, smaki nowych potraw i uśmiechy ludzi innej narodowości.

Uwielbiam wyjmować walizkę z szafy, uwielbiam wrzucać do niej dziesięć kilogramów zbędnego bagażu, uwielbiam nawet wstawać w środku nocy, żeby rozpocząć kolejną podróż. A wszystko to, co czeka na mnie w nowym miejscu uwielbiam najbardziej! Dlatego… będę pisać blog

Pominę tu wszystkie niezliczone wyjazdy z rodzicami mimo, że to przecież dzięki nim połknęłam tego bakcyla. Pierwsza samodzielna podróż pozwoliła mi po raz pierwszy poczuć prawdziwą odpowiedzialność za własne życie! (właśnie ten wyjazd opiszę najpierw – wspomniany już „wypad” do Grecji razem z Kają).

Hm.
Myślę, że będzie ciężko. Wspomnienia wzbudzają we mnie dziką chęć zaglądnięcia na stronę Rayana. Albo Wizzaira. A tam czają się promocje… I okazje-nie-do-przepuszczenia! A portfel nie zawsze ma na nie chęć.

Właśnie. Wszystkie opisane tu podróże mają ważną cechę wspólną – nie pożarły dużych sum pieniędzy. Pod koniec postów będę podawać linki, które mogą pomóc innym w zorganizowaniu podobnych wakacji. Nam pomogły :)



-...to było najtańsze mięso w tym małym sklepiku w Fusinie, ale smakowało jak najdroższa szynka.
Dodała Kaja.