Zaczęłam się śmiać. Kaja tak samo. Byłyśmy wykończone. Spędziłyśmy ponad 30 godzin w autokarze, niewiele spałyśmy tej nocy, ale najbardziej zmęczyło nas czekanie w upale przed biurem podróży. Do tego wszystkiego dochodził jeszcze stres związany z wydarzeniami tego przedpołudnia. Ale teraz zbliżałyśmy się do hotelu! A to oznaczało dostęp do łazienki, łóżka i jedzenia. Hura!
Stado kóz w drodze do hotelu.
Dziwna postać, kierująca naszym vanem powoli okrążyła hotel. Zatrzymaliśmy się przy tylnym wejściu. Wyskoczyłyśmy z samochodu na żwirowy podjazd. Wszystkie emocje w połączeniu z osłabieniem organizmu sprawiły, że miałam nogi jak z waty. Weszłyśmy przez drewniane drzwi za naszym kierowcą. Po lewej stronie znajdowała się klatka schodowa. Poszliśmy na wprost, aż do dużego hallu wyłożonego jasnymi kafelkami.
To co działo się przez następne kilka godzin, istniało jakby poza moją świadomością. Wszystko toczyło się tak szybko, że mój niewyspany umysł rejestrował to z pewnym opóźnieniem.
W hallu pojawiły się dwie kobiety – okrągła czarnowłosa i chuda blondynka. Piszczały głośno z radości – jedna po grecku, a druga po polsku. Zrozumiałam, że cieszyły się z naszego przyjazdu. Pamiętam, jak Polka-blondynka wykrzyczała coś w stylu: „Wreszcie przysłali nam jakąś pomoc! Tyle razy ich o to prosiłam!”. W momencie pociągnęła nas za sobą w przeciwległą stronę pomieszczenia, ku drewnianej ladzie. Niemalże biegiem wpadłyśmy do wąskiego korytarza, który się za nią znajdował. Wprowadziła nas do małego pokoju z dwoma piętrowymi łóżkami mówiąc, żebyśmy zostawiły tu swoje bagaże bo jesteśmy potrzebne w kuchni. „Jest zmiana turnusu i mamy urwanie głowy!” – argumentowała. Popatrzyłam na Kaję. Była tak samo zaskoczona jak ja. Zaczęłam tłumaczyć, że chciałybyśmy się umyć bo jechałyśmy całą noc , ale nie dała mi skończyć. „Przyjechały panienki z Polski…” śmiała się. „Do pracy przyjechałyście! Umyjecie się później bo teraz jesteście potrzebne w kuchni!”.
Nie skorzystałyśmy z łazienki, nie zjadłyśmy nic, nie umyłyśmy nawet rąk. Zostałyśmy zaciągnięte do kuchni w takim stanie, w jakim przyjechałyśmy. Może powinnyśmy się wtedy zbuntować i postawić na swoim? A może blondynka miała rację – byłyśmy wrażliwymi dziewczynkami nieprzystosowanymi do pracy? Nie wiem. Pamiętam tylko, że byłam wtedy zmęczona jak nigdy przedtem. Nie ogarniałyśmy do końca tego, co działo się wokół nas. Chyba bałyśmy się powiedzieć „nie”, był to przecież nasz pierwszy dzień w pracy.
Poszłyśmy do kuchni.
Zastałyśmy tam kierowcę vana i tą okrągłą Greczynkę z hallu. Rozmawiali o czymś w swoim języku. Polka podała nam naczynia z jedzeniem – jakaś zupa, ziemniaki, dwa rodzaje surówek i mięso. Miałyśmy to wnieść do jadalni i nakładać na talerze gości, którzy już się niecierpliwili za drzwiami. Było upalnie. Para z gorącego jedzenia buchała nam w twarze. Robiłyśmy to co Polka – porozkładałyśmy dania na stole w jadalni i nakładałyśmy porcje na talerze gości hotelowych. Pracowałyśmy szybko bo kolejka po jedzenie była długa. Między jednym a drugim talerzem patrzyłam w twarze tych ludzi. Mieli ciemną karnację i czarne włosy. „To Rumuni. Tu przyjeżdżają tylko wycieczki z Ruminii.” – wyjaśniła mi blondynka. Jeden z nich zwrócił mi uwagę, że mam rozpuszczone włosy, a to niedozwolone u osób pracujących w kuchni. Krew się we mnie zagotowała ze złości. Gdybym miała siłę, wykrzyczałabym mu w twarz, że mam również nieumyte ręce po 30-godzinnej podróży!
Po lunchu musiałyśmy pozbierać brudne naczynia, wrzucić resztki niedojedzonego jedzenia do specjalnego worka, umyć talerze w gigantycznym zlewie i powkładać je do wyparzarki.
W tym czasie w kuchni zebrał się cały personel – Polka, Greczynka, kierowca oraz chudy mężczyzna z wąsami, Tadeusz, mąż polki. Porozdzielali między sobą resztę jedzenia z półmisków i usiedli w jadalni. W ten sposób dowiedziałyśmy się jak wygląda nasze wyżywienie. Wyjaśnili nam, że śniadania i kolacje możemy sobie robić z tego, co znajdziemy w kuchni, a na obiad mamy to, co zostanie z lunchów dla gości. A ponieważ zostało niewiele to panowała zasada kto pierwszy, ten lepszy!
Mycie naczyń nie szło nam tego dnia najlepiej. Zdenerwowana Polka ostrzegła, że jeśli będziemy to robić tak wolno, to nie zdążymy przed kolacją. Nie wdawałyśmy się z nią w zbędne dyskusje.
W końcu udało nam się dostać do naszego pokoju. Niewiele rozmawiałyśmy. Znalazłyśmy łazienkę, każda z nas wzięła długi prysznic i poszłyśmy nad morze. Musiałyśmy. Emocje w nas kipiały. Chciałyśmy swobodnie porozmawiać, zadzwonić do domu.
Oczywiście, okazało się, że nad morze mamy długą drogę. Po wyjściu z hotelu kierowałyśmy się instynktownie tam, gdzie przypuszczałyśmy odnaleźć brzeg. Całą drogę przegadałyśmy. Słońce już zachodziło.
Piasek na plaży był szary i szorstki. Może sprawiał takie wrażenie bo nie oświetlało go już silne greckie słońce? Rozłożyłyśmy ręczniki i zadzwoniłyśmy do naszych domów. Opowiedziałyśmy rodzicom dokładnie to, co czułyśmy wprawiając ich w niemały strach o nasze zdrowie, a nawet życie! Zmęczenie dało nam się we znaki. Obie byłyśmy tak samo skłonne do płaczu i zdenerwowane.
Ustaliłyśmy plan działania. Jego pierwszym założeniem było dowiedzieć się jak najwięcej o naszych nowych warunkach pracy i ewentualnej możliwości powrotu do domu. W razie potrzeby miałyśmy jechać do biura w Leptokarii i poprosić o zmianę miejsca pracy. Zrobiło się ciemno i musiałyśmy wracać do kuchni – pomóc przy kolacji.
Nie wiedziałyśmy jeszcze jak będzie wyglądał nasz plan dnia. Nie wiedziałyśmy też, że w te okolice nie kursują żadne autobusy.